Trasa: Burgos – San Bol (24 km)
W ten dzień wyspaliśmy się za wsze czasy! Co brzmi dość śmiesznie gdy powiem wam, że wstaliśmy o 6:30 🙂 Pojęcie wstawania wcześnie bardzo się różni na Camino, o czym wspominałam już nie raz. Tym razem jednak nie musieliśmy zwijać namiotu i od razu szukać knajpki na śniadanie. Zatem spokojnie wzięliśmy prysznic, zjedliśmy śniadanie, porządnie spakowaliśmy się i wyruszyliśmy.
.
Pomimo iż wyszliśmy z miasta dość późno to szło się bardzo przyjemnie. Ciepłe temperatury dawały się odczuć, jednak pojedyncze chmurki chroniły nas od wykańczających promieni słonecznych. No i gdzieniegdzie czekały na nas takie oto piękne cienie idealne aby chwilkę odpocząć. Tutak akurat mieliśmy małego przyjaciela z pobliskich domków 😉
Po Burgos “złamałam” też jedną z zasad Camino. Założyłam słuchawki i przez godzinkę szłam tanecznym krokiem 🙂 Już wyjaśniam o co chodzi. Czytając wszelkie poradniki, fora i grupy związane z taką wyprawą wszędzie powielają się komentarze, żeby nie brać takiego sprzętu, bo to zaburza nasz kontakt z przyrodą i ogranicza doznania z Camino. Założę się, że jakby ktoś stworzył dekalog Drogi, to zakaz słuchania muzyki w trakcie wędrówki byłby w pierwszej piątce 😉 No cóż, trochę w tym prawdy jest, ale uważam, że muzyka też ma uzdrowicielską moc.
Przyznam też, że droga w tym dniu bardzo mi się podobała. Mimo tego, że była monotonna, to chyba potrzebowałam odreagować wczorajsze industrialne tereny. Po drodze mijaliśmy bardzo małe miasteczka, które miały dosłownie 2 uliczki, ale za to znaków jak mamy iść było bez liku. Z biegiem czasu nauczyliśmy się bardzo uważać na te znaki. Często właściciele prywatnych kwater czy restauracji rysowali na ścianach symboliczną żółtą strzałeczkę, aby pielgrzym przeszedł koło ich usługi i być może z niej skorzystał. No cóż. Parę razy i my się na to nabraliśmy, ale na szczęście nie przysporzyło nam to zbyt wielu kilometrów.
W Hornillos del Camino zjedliśmy menu peregrino i posiedzieliśmy chwilę z innymi pielgrzymami. Początkowo nawet mieliśmy już tam nocować, ale w ten dzień pokonaliśmy nie całe 20 kilometrów i trochę szkoda nam było tak wcześnie się rozbijać.
.
No cóż, wcześnie… Było już późne popołudnie, ale jak się wstało i wyruszyło na drogę późno, to konsekwencje tego odczuliśmy wieczorem. Skoro jednak nocleg (namiot) zawsze mamy ze sobą to zdecydowaliśmy się ruszyć dalej.
Przeszliśmy jeszcze około 5 kilometrów aż dotarliśmy do Albergue San Bol, które znajduje się pośrodku niczego. I tam znowu spotkaliśmy znajome twarze, które namawiały nas aby zostać. Mieli bardzo silne argumenty: mały basenik do moczenia nóg, piękny ogród, kameralne albergue i bardzo późną już godzinę. Na początku próbowaliśmy namówić właścicielkę aby móc rozbić namiot w ogrodzie, jednak ta nie chciała się zgodzić. Uzasadniała to tym, że kiedyś ktoś tak nocował i spadła mu duża gałąź na namiot i był problem. Ten argument usłyszałam też jeszcze potem w innych miejscach. Nie mieliśmy innej opcji i wzięliśmy nocleg za 5 euro.
Samo albergue bardzo polecamy. Jest malutkie, schludne i komfortowe. No i to, że jest pośrodku niczego jak dla mnie dodaje mu dużo uroku. Sami zobaczcie na mapce gdzie dokładnie jest:
[aesop_map height=”400%” sticky=”off”]
[aesop_gallery id=”3408″ revealfx=”off” overlay_revealfx=”off”]