Trasa: Mañeru – Villamayor de Monjardín (30 km)

Po burzliwej nocy wstaliśmy dość wcześnie, bo już o 6 rano. Czuliśmy mały niedosyt z dnia poprzedniego jeżeli chodzi o kilometry 😉 Pożegnaliśmy się z naszą francuską rodziną, z którą spędziliśmy noc pełną deszczowych przygód i ruszyliśmy przed siebie.

Przed nami czekało już miasteczko Mañeru, gdzie zjedliśmy pyszną tortillę wraz z kawą. Jednak nie polecam za bardzo takiej mieszanki. Jak się okazało, kiedy jemy tortillę i popijamy ją bezpośrednio kawą to posmak kawy jest dość… dziwny. Trudno go opisać. Na początku myśleliśmy, że to taki rodzaj kawy, może jakaś eko? Ale nie. Była to zwykła café con leche. Dlatego w kolejnych dniach najpierw zjadałam cały omlecik, a potem delektowałam się kawą 🙂

Powolutku kierowaliśmy się w kierunku troszkę większego miasta Estella, a po drodze mijaliśmy takie o to widoczki ? Trasa była ciekawa, choć momentami mogłaby się wydawać dość monotonna.Powoli zostawialiśmy widok gór za sobą, a teren stawał się coraz to łatwiejszy i płaski.

Pogoda też nam w ten dzień dopisała. Dzięki temu, że niebo było delikatnie zachmurzone, mogliśmy odpocząć od słońca i jego zdradliwych promieni 😉 W roli wyjaśnienia: bardzo często na zdjęciach i to nie tylko w tym dniu, będę miała bluzkę na długi rękaw i długie spodnie. Nie znaczy to jednak, że było zimno. Chciałam aby moja skóra odpoczęła możliwie od słońca i mi samej w ten sposób szło się lepiej. Wiele osób, a w szczególności Azjaci, maksymalnie chroniło się od słońca, więc moje długie rękawy i nogawki to pikuś w porównaniu do ubioru innych osób.

Sama kwestia ubioru na Camino jest dość interesująca i myślę, że napisze taki specjalny wpis jak ubrać się na Camino. Żałuję, że sama nie wiedziałam o paru rzeczach, bo z chęcią sprowadziłabym sobie z Azji parę gadżetów. Nieraz zazdrościłam ich innowacji jeżeli chodzi o nakrycia głowy 🙂

I tak w porze obiadu doszliśmy do Estelli gdzie zjedliśmy menu peregrino z pięknym widokiem na rzeczkę i zrobiliśmy sobie siestę na ławce przy jednym skwerku. Samo miasto jest piękne i bardzo mi się spodobało. Choć jak poszliśmy się chwilkę po nim powłóczyć to w pewnym momencie tak się zakręciliśmy, że musieliśmy wejść po dość długich schodach, które delikatnie dały nam w kość. Niby zwykłe schody, a jednak. Polecam ich unikania 😉

Kiedy wychodziliśmy z miasta mijaliśmy parę znaków, które oznajmiały nam, że mamy już pierwsze sto kilometrów za sobą. Ja nie wiem o co chodzi z tymi hiszpańskimi znakami, ale szybko przekonaliśmy się, że po prostu są nieprawidłowe. Otóż te 100 km to przechodziliśmy chyba przez 10 km, jak nie więcej. Co chwilkę była jakaś sygnalizacja, że własnie mamy 100 km…

I to nie tylko w tym przypadku. Bardzo często mijaliśmy znak, że mamy np. 5 km do jakiegoś miejsca, a po chwili pojawia nam się inny, który mówi, że 7 km. Patrzymy na Google Maps, który pokazuje nam całkiem coś innego, a potem jak patrzeliśmy na aplikację, która mierzyła nam kilometry to też mówiła coś innego. I komu tu wierzyć? Dlatego też wszystkie kilometry, które pojawiają się przy etapach są dość orientacyjne 🙂

Pod koniec dnia minęliśmy też słynny kranik z winem. Dzięki temu mogliśmy spokojnie pokosztować lokalnego trunku i cieszyć się dobrodziejstwem Camino 😉

Pod wieczór zaczęliśmy już szukać miejsca na nocleg. Wpadałam wtedy na genialny pomysł, aby skorzystać z wujka Googla, który ma funkcję “satelita” na mapach. W ten sposób podglądałam teren i szukałam miejsca na nocleg. Korzystałam też z opisów naszego przewodnika, który czasem wspominał o area de descanso, czyli o miejscach do odpoczynku. W ten sposób znalazłam dla nas małą polankę, tuż obok kraniku z wodą, ok. 1,5 km za Villamayor de Monjardín.

Miejsce te było idealne na spanie na dziko. Z dala od drogi, domostw, w okół parę drzew i kranik z wodą. Niczym prywatna łazienka 😛

 

 

10