Argentyna – czyli  podróż pod szczególną opieką Aniołów

wg Anny Żołądek

No i wreszcie. Kraj, który śni mi się po nocach od czasów, kiedy stałam się świadoma jego istnienia – Argentyna. Zawsze kiedy staliśmy przy grobach dziadków i cioci – prababci Marianny słyszałam: Ania, Ty masz chyba tę słabość po babci Mańce, która popłynęła do Argentyny za swoim mężem, a potem wróciła razem z nim do kraju. Może być, że to taki wirus rodzinny, a na to już rady nie ma.  Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że argentyńskie ciocie – prababcie były dwie.

Do stolicy tanga miałam się wybrać już rok wcześniej, ale się nie udało. Poleciałam do Panamy i było genialnie. Już jednak pod koniec wakacji postanowiłam, że tym razem polecę do Argentyny. To musi się kiedyś udać. I udało się.

Couchsurfing ponownie się sprawdził. Nasza „gospodyni” zgłosiła się chyba w czerwcu więc już po wakacjach mieliśmy bilety. Tym razem poleciała ze mną koleżanka ze studiów, która miała lecieć do Panamy i jej 10 – letni synek. Wiele przygotowań i w końcu lot. Tradycyjnie przez Amsterdam i linie KLM. Dreszczyk emocji zaczął się już na Okęciu. Samolot z Warszawy opóźniony o prawie półtora godziny. W holenderskiej stolicy bieg, prawie sprint, ale warto było. Na samolot do Buenos Aires zdążyliśmy. W Polsce poproszono nas o przewóz namiotu do Buenos. W zamian miałyśmy zapewniony transport z lotniska pod wskazany adres- do domu naszego „Pierwszego Anioła”.

Były plany by oblecieć Argentynę. Zapowiadało się więc bardzo intensywnie, a większość czasu w kraju papieża Franciszka miałyśmy spędzić w powietrzu. Bo niby jak inaczej zdążyć  w dwa tygodnie zwiedzić boskie Buenos, zobaczyć Wodospady Iguazu i jeszcze odwiedzić Patagonię? Za duży teren by w tak krótkim czasie choćby na chwilę nacieszyć oko widokami Bariloche czy zjechać Misiones.

Wszystko się zmieniło jakieś trzy tygodnie przed wylotem. Facebook nam „namieszał” i plany uległy zmianie. Ale od początku.

Poszukiwanie rodziny

Miałam adres i zdjęcie obu sióstr. Na zdjęciu ciekawa adnotacja z datą 10 marca 1930, Buenos Aires. Postanowiłam zająć się tą sprawą. Pomyślałam, że fajnie by było znaleźć grób cioci Anieli. Zaczęłam poszukiwania od punktu zaczepienia. Pierwszy mail do Centrum Emigrantów w Buenos Aires. Przychodzi odpowiedź, a w niej certyfikat, w którym zaświadczono, że Aniela przypłynęła tam 22 września 1932 będąc stanu wolnego, wyznania katolickiego jako gospodyni domowa. Maile do Polonii w Zarate i mail do konsulatu polskiego w Buenos Aires nic nie dały. Nie wiedziałam od czego zacząć no i nigdy nie szukałam rodziny, o której istnieniu nawet nie byłam przekonana. Rozmowy z krewnymi skończyły się na  niepotwierdzonych danych, że prawdopodobnie Aniela miała dwie córki. Dziś już to wiem. Miałam tylko adres ze wskazaniem na stację kolejową w Zarate, który nie do końca był adresem, nazwisko męża cioci Anieli i zdjęcie obu sióstr z Buenos Aires.

 

Wiedziałam, że pobyt będzie wspaniały, bo w końcu to moje marzenie, ale że aż tak to nie wiedziałam. Poprosiłam Polonię w Argentynie o pomoc. Pomyślałam, że na miejscu odwiedzę parafię w Zarate to przy odrobinie szczęścia może w dokumentach znajdę metryki zgonu, miejsce pochówku. Znalezienie grobu cioci Anieli byłoby już dla mnie wielkim szczęściem. Po tylu latach to brzmi jak wyzwanie.

Kilka postów, danych i jest odpowiedź. Zgłosiła się Noli, Argentynka urodzona w Argentynie ale o polskich korzeniach. Dzięki niej miałam wszystkie dane umożliwiające odszukanie dalekich krewnych. Zaczęło się od aktu zgonu Anieli. Niecałe dwie godziny i miałam wszelkie dane, nazwiska, telefon, adres. Z wrażenia nie spałam do rana. Jak oznajmić bliskim, że właśnie znalazła się rodzina, której nikt nigdy nie widział? Jak zareagują na moją osobę? Czy zechcą się spotkać? Te i inne pytania kłębiły się w mojej  głowie do 6 nad ranem.

Pomoc znajomych była nieodzowna. Kilka telefonów, pomoc kolegi z Argentyny i jest odpowiedź. Ciocie już wiedzą, że ich szukałam, że je znalazłam i co najważniejsze bardzo chcą się spotkać. Łzy, emocje, emocje i ogrom wzruszeń w Polsce i w Argentynie. Wymieniliśmy wiele maili, zdjęć, danych. Trzeba było się „nauczyć” nowej rodziny. Wiele nowych imion, twarzy, wydarzeń.

Na miejscu

Ameryka powitała nas wyczekiwanym ciepłem. Jeszcze pierwszego dnia odwiedziłam pierwszą ciocię Władysławę– kuzynkę babci Bogusi. Pierwsze spotkanie i wrażenie jakbyśmy się znały od zawsze. Kolejne spotkanie z ciocią Olą- córką Władysławy. Łzy, wzruszenia, emocje i niekończące się opowieści. Kolejne spotkanie z ciocią Elisabeth – siostrą Władysławy i kolejne opowieści o tym jak im się żyło, jak żyło się ich rodzicom. Niekończący się ciąg wzruszeń, emocji i refleksji. Jak się okazuje początek XX wieku dla europejskich imigrantów nie był taki łatwy. Ciężko pracowali, uprawiali rolę, hodowali zwierzęta, karczowali tereny, na których tworzyli swoją „ziemię obiecaną”. Była też uroczysta kolacja w domu Oli. Poznałam resztę rodziny. Nie udało się spotkać z wszystkimi, część z nich mieszka w Stanach Zjednoczonych. Było wiele okazji do rozmów (oczywiście po hiszpańsku, gdyż nikt z nich nie mówi po polsku). Teraz jesteśmy w stałym kontakcie i planujemy kolejne spotkania rodzinne już na ziemi polskiej.

Czas na zwiedzanie

Razem z Anetą i Łukaszkiem mieliśmy sporo czasu by dokładnie obejrzeć boskie Buenos. Najpierw Casa Rosada i okno Evity Peron.

Ulica i plac 25 maja. Miejsca symbole. Matki z Plaza de Mayo (Asociación Madres de Plaza de Mayo) czyli ruch argentyńskich matek, których dzieci „zaginęły” podczas tzw. „brudnej wojny” w czasie wojskowej dyktatury w latach 70. Nigdy nie przestaną mnie poruszać podobne historie, za którymi kryją się  ludzkie tragedie. Nie mogłam tam nie dotrzeć. Byliśmy też w katedrze, w której obecny papież Franciszek pracował jako arcybiskup Buenos Aires. Łukaszkowi przypadła do gustu figura Pana Jezusa wjeżdżającego na osiołku.

Będąc w argentyńskiej stolicy nie można nie odwiedzić Recolety. To cmentarz, na którym pochowane są zasłużone osoby. Z wielu nazwisk osobistości znałam jedynie Evitę Duarte Perón. Na argentyńskich Powązkach, podobnie jak to widziałam na Bocas w Panamie groby są naziemne. Trumny stały na ziemi, a nad nimi ozdobne kapliczki. Widok jednak ustawionych trumien w otwartych nagrobkach sprawił, że szybko opuściliśmy to miejsce wiecznego spoczynku zasłużonych dla historii Argentyny osób. Jak mówiła ciocia Władka, utrzymanie grobów, a dokładnie mówiąc miejsc na cmentarzu jest bardzo kosztowne, dlatego większość Argentyńczyków decyduje się na kremacje najbliższych i trzymanie ich w urnach lub też rozsypanie prochów w dowolnym miejscu. Tak się stało z ojcem Oli, jej babcią – Anielą i mężem Anieli – Dymitrem.

Najcudowniejszą dzielnicą Buenos dla mnie jest La Boca. Jak się potem okazało również najbardziej niebezpieczną. To tam przybywali imigranci z Europy malując dzisiejsze Caminito na wszystkie kolory świata. „Ducha emigracji” czuć tam do dziś. Jest tam „pstrokato”, ale dzięki temu uroczo. Tam też narodziło się tango. W La Boca jest też stadion drużyny narodowej wicemistrzów świata w piłce nożnej. Okolice stadionu to „epicentrum zagrożenia”. Ale jak tam nie pójść kiedy podróżuje się z dziesięcioletnim fanem futbolu? Pewnie gdybyśmy były świadome stopnia zagrożenia Łukaszek nigdy by nie ujrzał miejsca, w którym Diego Maradona strzelał swoje pierwsze gole.

Parę ciekawostek

Przełom stycznia i lutego to w Argentynie środek lata, gorąc chwilami nie do wytrzymania. Na szczęście mają tam wyśmienite lody. Kto nie jadł w Argentynie lodów, ten nie jadł dobrych lodów. To nasza opinia i chyba nie tylko nasza. Nie było smaków, które by nam nie smakowały. Polecamy lodziarnię Arnaldo. Goszcząc u Oli korzystaliśmy z basenu w ogrodzie. Dzięki temu udało się poopalać i przetrwać najgorętsze chwile „ferii zimowych”. Co do kulinariów. Smakował nam choripan, taki argentyński hot –dog, ale z białą kiełbasą. W Argentynie je się dużo mięsa z tzw. parilli (grilla). Też wyborne.

 

Bezpieczeństwo, a Argentyna

I o bezpieczeństwie słów kilka. Jak niemal w każdym kraju Ameryki Łacińskiej dobrze mieć przy sobie ksero paszportu. Oryginał lepiej zostawić w miejscu noclegowym. Dobrze mieć też przy sobie dowód osobisty. Płacąc kartą kredytową należy okazać dokument tożsamości. Ksero paszportu nie jest honorowane. Biżuterię lepiej zostawić w Europie natomiast torby czy plecaka nigdy nie zostawiać na ławce czy krześle.

Argentyna to ciekawy kraj. Zdaję sobie sprawę, że widziałam dopiero jej niewielki wycinek. Nie wątpię jednak, że to dopiero początek moich przygód z krajem Borgesa i Cortazara, a sny o Iguazu i Patagonii dopiero zaczynają się spełniać.

Jeżeli chcesz podzielić się z nami swoją podróżą do Hiszpanii lub Ameryki Łacińskiej napisz do: [email protected]