Andaluzja czyli Sevilla, Granada, Cordoba i Kadyks wg Anny Żołądek

[aesop_image img=”https://fiestasiesta.pl/wp-content/uploads/2016/05/P8050172.jpg” credit=”Anna Żołądek” align=”right” lightbox=”on” captionposition=”left”]

Tyle razy słyszałam, że Andaluzja jest piękna, że to już „przedsionek Afryki”, że postanowiłam zobaczyć to cudo. Poleciała ze mną Agnieszka (koleżanka z pracy), a wyprawę pomogła mi przygotować niezawodna Monika, której rok wcześniej tak rozpaczliwie szukałam na madryckim lotnisku. Szukając pomysłu na kolejny urlop postanowiłam do niej napisać. Jeszcze w Madrycie zdążyłyśmy wymienić się listą miejsc, kogo i gdzie znamy, gdzie dokładnie mieszkają nasi znajomi, albo znajomi naszych dobrych znajomych. A więc mail do Moniki. I jest odpowiedź. W Sevilli mieszkają jej dobrzy znajomi Lola i Manolo. Niech się schowają wszystkie biura turystyczne. Wymiana maili, numerów telefonów i co najważniejsze zdjęć. Nauczona „madryckimi doświadczeniami” wiedziałam od czego zacząć. Ostatnie zakupy, pakowanie i obie byłyśmy gotowe do drogi. I tym razem „koledzy od biletów” nie zawiedli. Dziękuję Bartku :). Pod drodze „przymusowo” zwiedziłyśmy portugalską stolicę, gdyż takie połączenie wydało się nam najsensowniejsze. A więc Lizbona. Ładne miasto. Nie sądziłam, że nie znając portugalskiego tak łatwo będzie się porozumieć na bazie hiszpańskiego. Super! Po kilkugodzinnym zwiedzaniu Lizbony czekała nas nocka na lotnisku. Sama pewnie bym się na to nie zdecydowała, ale kiedy podróżuje się w towarzystwie, zwłaszcza przyjaciółki, to nawet długa noc w obcym mieście nie taka straszna. I  w końcu poranek i wyczekiwany lot do Sevilli. Niestety nie wszystkie linie lotnicze są tak „punktualne” jak  holenderskie KLM, zwłaszcza te portugalskie. Poza planowanym postojem, doszło opóźnienie nie wiadomo czym spowodowane i różnica jednej godziny czasu. To wszystko sprawiło, że nie wiedziałyśmy która jest godzina, i o której właściwie dolecimy do Sevilli. Na lotnisku mieli na nas czekać Lola i Manolo. Wszystko skończyło się dobrze, choć ze sporym poślizgiem.

[aesop_image img=”https://fiestasiesta.pl/wp-content/uploads/2016/05/P8010058.jpg” credit=”Anna Żołądek” align=”left” lightbox=”on” captionposition=”left”]

Pierwszego dnia postanowiłyśmy odespać nockę na lotnisku. Już następnego dnia zaczęłyśmy „tuptanie” po Sevilli. I pomyśleć, że wyszłyśmy tylko po mleko, do sklepiku niedaleko naszego bloku. Ostatecznie zaszłyśmy aż na starówkę pod samą Giraldę obok katedry sewilskiej. Obie preferujemy zwiedzanie na piechotę, więc transport publiczny zupełnie nas nie interesował. Dobra mapa i w drogę. A propos map. Dobrze mieć dobrą, choć nie wiem jak to sprawdzić. Nasze spacery po Sevilli pokazały, że kartografowie hiszpańscy bywają „trochę niedokładni”. Niektórych ulic nie ma na mapie a są w rzeczywistości i na odwrót. Ale, jak mawiał dziadek Michał, koniec języka za przewodnika i do przodu. Tylko dzięki temu trafiłyśmy na Plaza de España (Plac hiszpański). Bajkowy krajobraz, poczułyśmy się wtedy trochę jak w bajce o księżniczkach, które znalazły swoją krainę :)… Architektura Cudo!!!. Prawie w każdym mieście Hiszpanii, a zwłaszcza Andaluzji można i teraz uważamy zgodnie z Agą, że należy zobaczyć koncert flamenco. To nie koncert, to właściwie spektakl. Początkowo podejrzałyśmy jedynie próbę, nie chcąc wydawać 12 euro na „entradas”, ale kiedy zobaczyłyśmy zaledwie przygotowania… jedno spojrzenie i zgoda – idziemy, a 12 euro już nie wydawało się tak wysoką ceną… Warto, polecamy. Agnieszka stwierdziła, że nie żałuje żadnej złotówki wydanej na ten urlop. Nam wypadło przebywać na południu Hiszpanii na przełomie lipca i sierpnia. Jak się okazało, najgorętszy czas.  W mieszkaniu ratowała nas klimatyzacja… na zewnątrz… Wychodziłyśmy albo wcześniej czyli przed 12, lub po 21, w nadziei, że zwłaszcza wieczorem będzie „chłodniej”… 🙂 To „chłodniej” po 21 oznaczało 42 C 🙂 Więc ile było o 17? Różnice klimatyczne różnicują nasze pojmowanie „ciepła” i „zimna”. Kiedy spytałam Greizy w Panamie, czy tu kiedyś bywa zimno spytała „Ania, co to znaczy zimno? Czy 28 C to już zimno?” 😀  Po czym na moje „ależ tu gorąco” kiedy wyszłyśmy z lotniska w Panamie, usłyszałam „Ania, to jeszcze nie jest gorąco” :).

[aesop_image img=”https://fiestasiesta.pl/wp-content/uploads/2016/05/P8070215.jpg” credit=”Anna Żołądek” align=”right” lightbox=”on” captionposition=”left”]

W Polsce zaplanowałyśmy zwiedzanie Granady i Cordoby. Na miejscu zamarzyłyśmy o kąpieli w oceanie a więc jeszcze Kadyks. Hiszpania ma dobre koleje RENFE, jeśli kupuje się bilety z wyprzedzeniem bywa taniej. Wakacje to drogi czas na podróże, ale cóż. Kiedy miałyśmy już wszystkie bilety „de ida y vuelta” zaczęłyśmy podbijanie kraju Cervantesa i Picassa. Cieszyłyśmy się z każdej opcji biletu jaką udało nam się kupić, kolejka spora, a jak się chce zobaczyć całą Alhambrę w Granadzie najlepiej kupić bilety wcześniej przez internet. Nam udało się zobaczyć ogród, ale i tak byłyśmy szczęśliwe. Zdjęć mamy sporo.

[aesop_image img=”https://fiestasiesta.pl/wp-content/uploads/2016/05/P8060181.jpg” credit=”Anna Żołądek” align=”left” lightbox=”on” captionposition=”left”]

Kolejna była Cordoba. Nie wiem czy przespałam część wykładów z historii czy to kwestia emocji, ale wybrałyśmy się tam przekonane, że wejdziemy do prawdziwego meczetu. Obiecałam to Agnieszce, która po moich opowieściach o madryckim meczecie (do którego poszłam z wnuczkami donii Victorii i don Jesusa – sama się nie odważyłam) zamarzyła zobaczyć świątynię islamu od środka. Spakowałyśmy więc ciuchy umożliwiające wejście do miejsca kultu muzułmańskiego i w drogę. Pan zapytany o drogę do mezquity miał pewnie z nas niezły ubaw kiedy zapytane czy na pewno mamy odpowiednie stroje zapewniałyśmy go, że jesteśmy dobrze przygotowane, tj. mamy długie rękawy, spodnie i naturalnie nakrycie głowy. Jakie było nasze zdziwienie kiedy wewnątrz spotkałyśmy muzułmanki i kobiety ubrane, delikatnie mówiąc niestosownie jak na wyprawę do meczetu :). Nasze zdziwienie spotęgował już tylko widok krucyfiksu pod sklepieniami istnie arabskimi. Ależ ci muzułmanie „ekumeniczni”… :D.  Lola wyjaśniła nam później, że mieszkańcy Cordoby słyną „z wkręcania” turystów. Mezquita (meczet) po wypędzeniu muzułmanów z terenów Hiszpanii funkcjonuje jako katedra katolicka.

Hiszpanie mają inne wyobrażenie o wielkości miast. A przynajmniej nie jest ono współmierne do polskich wyobrażeń o ich wielkości. Gdzie się nie pojawiałyśmy, wszędzie słyszałyśmy „to takie małe miasto”. Tak mówili Lola i Manolo o Cordobie, Granadzie i to samo powiedzieli nam o Kadyksie. Jeśli to są małe miasta… To jak nazwać to co my nazywamy miastami w Polsce? Wybrałyśmy się więc na całodniowe opalanie do małego miasta Kadyks :). Nie sprawdzałyśmy, ale myślę, że jest porównywalny z Gdynią? Kąpiel w oceanie piękna sprawa. To mój drugi „zaliczony ocean”. W Ekwadorze Pacyfik, teraz Atlantyk.

[aesop_image img=”https://fiestasiesta.pl/wp-content/uploads/2016/05/P8040113.jpg” credit=”Anna Żołądek” align=”right” lightbox=”on” captionposition=”left”]

 

Pobyt uznałyśmy za wybitnie udany. Sytuacji zabawnych nie sposób wszystkich opisać. Ale jedną wspominamy nader często. Aga polubiła latanie. Ja latam, bo nie ma innego sensowniejszego sposobu na przemieszczanie się na długich dystansach. Nie potrzebuję żadnych głupich Jasiów by latać, ale zdecydowanie pewniej czuję się na ziemi. Więc kiedy Agnieszka próbowała mnie „zafascynować” widokami zza okna samolotowego usłyszała mało grzeczne „spadaj”. Dopiero po chwili usłyszałyśmy jak to zabawnie, a może wcale nieśmiesznie mogło zabrzmieć :). Ostatnie dwa dni spędziłyśmy na kupowaniu prezentów. Ja oczywiście, kubki, kapelusz… to stałe elementy moich podróży. Na szczęście nasze walizki sobie z tym poradziły. Gdyby je widział mój kolega z Panamy… 🙂 usłyszałabym „dwa tygodnie… kobiety, a walizki jak na rok :).

[aesop_image img=”https://fiestasiesta.pl/wp-content/uploads/2016/05/P7310030.jpg” credit=”Anna Żołądek” align=”left” lightbox=”on” captionposition=”left”]

Powrót również nie odbył się bez opóźnień, ale teraz już nie bałam się ewentualnego „nie zdążenia na kolejny samolot”. Kiedy się ma wykupiony lot w tej samej linii, to one troszczą się o pasażerów gdyby potrzebny był nocleg. Kiedy wracałam z Ekwadoru, w Guayaquil, ze względu na ekipy antynarkotykowe i poszukiwanie narkotyków lot opóźnił się o ponad godzinę. Skutkiem czego, ja „cudem” uprosiłam obsługę lotniska by wpuszczono mnie do samolotu lecącego do Amsterdamu, na którego liście mnie już nie było, natomiast mój bagaż „doleciał” na koszt KLM dzień później. Gdybym wtedy to wiedziała, pewnie z przyjemnością zwiedziłabym holenderską stolicę.

Monika wspominała, że ma dobrych znajomych w Meksyku… :D. Czas pokaże Meksyk czy jednak Argentyna…, a może Panama z Kostaryką… i kolejny artykuł w gazecie? 🙂

Jeżeli chcesz podzielić się z nami swoją podróżą do Hiszpanii lub Ameryki Łacińskiej napisz do: [email protected]