Ostatnio dość głośno o hiszpańskim serialu “Alba”. Na szczęście odpaliłam go, zanim cokolwiek o nim usłyszałam. Dzięki temu możecie poznać moje odczucia, oraz opinię czy warto go zobaczyć i o co w ogóle tyle “halo”.

Już w pierwszym odcinku, a jest ich trzynaście, dowiadujemy się całej historii. Alba, młoda dziewczyna, która przyjechała do swojej rodzinnej miejscowości, zostaje zgwałcona przez trójkę mężczyzn (chociaż słowo “mężczyzna” średnio tutaj pasuje…). Od razu też wiemy, kto stoi za gwałtem i jak dokładnie do niego doszło. Nie będę tutaj wchodziła w szczegóły samej sytuacji, wszystkiego dowiecie się już w pierwszym odcinku.

Skoro od samego początku wiemy kto, co i jak, to po co aż kolejnych dwanaście odcinków?

Sprawiedliwość — słowo klucz. Alba od początku zdaje sobie sprawę co jej się przydarzyło (zdradzę, że owi “mężczyźni” dosypali jej narkotyki do drinka). Od razu udaje się na komendę, aby zgłosić całą sprawę i znaleźć swoich oprawców. Niestety nie jest to takie łatwe, gdyż sama nic nie pamięta z owej nocy. Dodatkowo jej oprawcy są bardzo znani w okolicy i bardzo majętni, dlatego też trudniej udowodnić im winę. Korupcja, przekupywanie policji i takie tam inne zatajanie dowodów — hajs hajs bejbe.

Czy to nie nudne, że od razu wiem kto i co, i jak?

Przyznam szczerze, że po pierwszym odcinku zwątpiłam. No bo wiadomo, sprawiedliwości musi się stać zadość i możemy być prawie pewni jak to się wszystko zakończy. Po drodze ku wymierzeniu kary pojawiały się jednak nowe wątki, oraz inne mniej istotne historie. Dodatkowo, mimo powagi całej sytuacji, serial nie jest przytłaczający czy ciężki w odbiorze i dobrze się go oglądało. Co więcej, mimo że wiedziałam, jak to się skończy, to potrafiłam się wciągnąć i dość szybko pochłonęłam cały serial.

Czy warto?

Zdecydowanie. Choć sama historia nie należy do najłatwiejszych i lekkich, to jednak serial został tak stworzony, że nas nią nie przytłacza. Dodatkowo mamy parę innych, mniejszych wątków, które przeplatają się z tym co spotkało Albę.

Pod względem językowym to już w ogóle miodzio. Z jednej strony mamy młodych ludzi, co za tym idzie dużo luźnego i potocznego języka. Z drugiej, ludzi dorosłych i biznesmenów, których język już się nieco różni od młodzieżowego. A na sam koniec, kiedy wchodzimy na rozprawę sądową, dochodzi nam język prawniczy. Dość okrojony, ale jednak.

Czy polecam?

Jak to powiedziała moja kuzynka “la casa de papel to to nie jest, ale fajne to, polecam” 🙂