Trasa: Boadilla del Camino – Carrión de lon Condes (24 km)
Kiedy budzik zadzwonił o 5:30 i wychyliliśmy się z namiotu zauważyliśmy, że nie tylko my spaliśmy na dziko. Jednak tylko my mieliśmy namiot. Pozostali pielgrzymi spali po prostu w śpiworze na ziemi. Za co ich podziwiam, bo noce jednak były chłodne i ja sama nie raz zmarzłam, a przecież byłam osłonięta od wiatru i porannej rosy.
Kiedy się zbieraliśmy jedna z osób się obudziła i mogliśmy ją podpytać o ich Camino. Okazało się, że w tym dniu zrobili prawie 60 km! Ja maksymalnie w jednym dniu przeszłam 44 km i moje nogi ledwo żyły, a co dopiero 60! Szaleństwo! A wiecie jakich był ich argument, że tyle przeszli? Jak macie jakieś propozycje to napiszcie w komentarzu, a pod zdjęciem znajdziecie odpowiedź 😉
Okazało się, że zabalowali w Burgos i chcieli dogonić swoich znajomych. No cóż. Każdy ma swoje priorytety 😉
Nie wiem czemu, ale w tym dniu szło mi się wyjątkowo ciężko. Noc była bardzo wietrzna i chłodna, przez co wielokrotnie się budziłam. Być może wynikało to z mojego niedospania, być może z przeciążenia, a może zmęczyło mnie wczorajsze słońce. Szłam już prawie dwa tygodnie i bez żadnego dnia odpoczynku, więc ,,swoje” zaczęło powoli wychodzić.
Na szczęście dziś szłam zacienionymi ścieżkami. Na piękne widoki i towarzystwo nie mogłam narzekać, jednak przyznam się Wam, że ze łzami w oczach doszłam do Carrión de los Condes. Choć początkowo plan zakładał, że pójdziemy dalej, to jednak zatrzymaliśmy się właśnie w tym miasteczku.
Powody były dwa. Po pierwsze byłam padnięta, a już mieliśmy 24 km za sobą. Czyli taką naszą założoną normę wyrobiliśmy. Choć czuliśmy mały niesmak, bo do tej pory robiliśmy więcej. Po drugie przed nami czekał kilkunastokilometrowy odcinek bez żadnego miasteczka. Więc trzeba byłoby się zaopatrzyć w prowiant i większą ilość wody. Na samą myśl o cięższym plecaku nie powiem jakie słowa cisnęły mi się na język 🙂 Po trzecie znaleźliśmy darmowy nocleg w klasztorze. Byłam tak zmęczona, że spontanicznie weszłam do klasztoru gdzie znajdował się albergue i spytałam o możliwość rozbicia namiotu. Kiedy zakonnice na mnie spojrzały, wykonały szybki telefon do przełożonej i dostaliśmy pozwolenie. Padło tylko magiczne słowo donativo, czyli mamy zapłacić tyle ile uważamy lub jeżeli nie mamy pieniążków to no pasa nada (nic nie szkodzi).
Zostawiliśmy im parę euro za prysznic oraz jedzenie i poszliśmy zobaczyć dziedziniec na którym mieliśmy spać. Okazał się być bardzo malutki, jednak nam to nie przeszkadzało. Tym bardziej byliśmy wdzięczni zakonnicom, że pozwoliły nam tam spać. Choć dały nam jeden warunek. Ze względu na wspólną kolację, mogliśmy rozbić namiot po posiłku, tak aby nie zabierać niepotrzebnego miejsca, ani nie przeszkadzać. Tak więc rozbiliśmy się dopiero koło 22:00.
Powróćmy jednak jeszcze parę godzin wcześniej. Warto wspomnieć o ciekawych przydrożnych knajpach dla pielgrzymów. Część z nich jest prowadzona z czystej pasji, tak jak ta na zdjęciu. Często na pierwszy rzut oka wyglądają lekko odpychająco, jednak warto tam, zajrzeć i porozmawiać z właścicielami. W tej knajpie właścicielka wręcz namawiała mnie abym została tam na parę miesięcy pomóc im prowadzić interes. Oczywiście w ramach wolontariatu, ale za to miałabym darmowe jedzenie oraz nocleg. Oj kusiła ta propozycja 🙂 I tak, na zdjęciu widać jak pomiędzy hamakami i stolikami biegały różne zwierzaki 😀
Zaintrygowała mnie też mobilna biblioteka. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że w takich małych wioskach ludzie nie mają dostępu do wielu rzeczy, jak np. do książek. Jasne, w dzisiejszych czasach wszystko można kupić online, jednak ilu z nas regularnie kupuje książki, a nie wypożycza? Ekonomia jednak czasem wygrywa. Raz w tygodniu przez te małe wioski przejeżdża bus, który jest biblioteką. Jak dla mnie to genialny pomysł! A co najlepsze wśród tamtejszej ludności cieszył się dość sporym zainteresowaniem.