Trasa: Viana – Ventosa (30 km)
Po bardzo udanym noclegu w albergue zaczęliśmy kierować się powoli ku stolicy La Rioja czyli Logroño. Cieszyliśmy się bardzo gdyż każda Comunidad (coś ala województwo) była dla nas kolejnym symbolicznym etapem. Do tego ja cieszyłam się podwójnie, bo nigdy wcześniej nie miałam możliwości bycia w tym regionie.
Warto wiedzieć, że La Rioja jest to jeden z najmniejszych regionów w Hiszpanii i do tego słynie z produkcji najlepszego hiszpańskiego wina. Dosłownie wszędzie znajdziemy małe bądź większe winiarnie i otaczające je uprawy winorośli.
Sama stolica, Logroño, nie wyróżniła się wśród innych większych miast. Rzekłabym, że zwykłe hiszpańskie duże miasto 😉 Czuło się w nim jednak jakiś takich spokój, pomimo tłumów i dość dużego ruchu. Może dlatego, że jednak na tle całej Hiszpanii jest to region mało popularny wśród turytów? Do tego wielki plus za to, że miasto jest zadbane i ma piękne parki. No i te palmy na jednym z rond! Mogłabym przechodzić koło nich codziennie 🙂
Parę kilometrów za Logroño znajduje się małe jeziorko La Grajera. Jak dla nas było to idealne miejsce na wypoczynek oraz na syty posiłek. Standardowo zamówiliśmy jedno menu del peregrino oraz parę tapas dla spróbowania. W samej knajpie przesiedzieliśmy lekko 3 godziny konsumując, odpoczywając oraz ciesząc się pięknym widokiem.
Przez to, że tak się zasiedzieliśmy nie mieliśmy siły ani ochoty iść dalej. Tak nam się tam spodobało. Dlatego zdecydowaliśmy się na dalszy ciąg siesty na trawniku w parku tuż obok restauracji. Byliśmy praktycznie sami i spokojnie mogliśmy zdrzemnąć się jeszcze godzinkę. Chociaż było trudno, gdyż w okół nas biegało pełno królików 🙂 W wielu miejscach spotykaliśmy się z większą ilością tych uroczych zwierząt, które czujnie obserwowały nas zza krzaczków.
Jednak kilometry same się nie zrobią i pod wieczór ruszyliśmy dalej. Po drodze minęliśmy ruiny starego szpitala dla pielgrzymów, które wywołały we mnie dziwne uczucia. Wyobrażacie sobie iść tą samą Drogą co kiedyś ludzie szli kilkaset lat temu? I to nie byle jaką Drogą…
Po drodze mija się wiele symbolicznych miejsc. Tak jak na przykład ten płot, w którym wczepione są prowizoryczne krzyże. Najczęściej były one z małych gałązek bądź innych rzeczy, które akurat ktoś miał pod ręką. Takich płotów po drodze mijaliśmy wiele razy i za każdym razem przechodziły mnie dreszcze.
Późnym już wieczorem doszliśmy do miasteczka Navarrete, gdzie początkowo mieliśmy plan spać. Jednak dzięki bardzo długiemu odpoczynkowi przy jeziorku mieliśmy jeszcze dużo sił aby iść dalej. Dlatego po krótkim odpoczynku z innymi znajomymi już pielgrzymami ruszyliśmy dalej. W końcu mieliśmy jeszcze ponad godzinkę do zachodu 😉
I tak doszliśmy do Ventosa, gdzie nerwowo zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg. Słońce już zaszło i z minuty na minutę robiło się coraz to ciemniej. Zapukaliśmy do jednego z albergue, który miał ogródek pytając o możliwość rozbicia się tam z namiotem. Jednak Pani właścicielka stwierdziła, że nie ma takiej opcji. Była jednak na tyle miła, że powiedziała, nam, że często ludzie śpią na dziko na terenie kościoła na trawniku i wytłumaczyła nam jak tam dojść. W ten sposób spaliśmy na wzgórzu, gdzie było dość wietrznie (już teraz wiem skąd nazwa miejscowości ;)). Było nas widać z każdej strony, a w nocy słyszeliśmy też spacerujących z psami ludzi. Jednak nikt nas nie przegonił, ani nie robił z tego powodu problemów.