Trasa: Villamayor de Monjardín – Viana (29 km)
Po bardzo udanym noclegu zmobilizowaliśmy się aby wstać bardzo wcześnie. Osobiście bardzo polubiłam wstawać o świcie na Camino. Droga staje się wtedy magiczna, wokół cisza i cały świat budzi się do życia. Cudne uczucie. Gdzieniegdzie wychodzą już pierwsi pielgrzymi, którzy chcą dojść do swojego celu jeszcze przed południem, tak aby uniknąć największe słońce i skwar.
Pierwsze 10 km było niestety dość monotonne, a nawet rzekłabym iż nudne. Przywykliśmy do tego, że do maksymalnie godzinki po obudzeniu wchodzimy do jakiegoś miasteczka i tam jemy śniadanko. A tu czekały na nas pola i pola i … Przez to, że od samego początku droga nam się dłużyła, byliśmy dodatkowo zmęczeni psychicznie po tych pierwszych kilometrach.
Cieszyliśmy się jednak, że mamy je za sobą. Cały czas jak szliśmy współczuliśmy pielgrzymom, którzy muszą przejść ten odcinek kiedy słońce jest już wysoko na niebie. To musi być istna katorga!
Cały ten piąty dzień zaliczamy do bardzo dziwnych. Jak wcześniej zawsze w godzinach porannych towarzyszyli nam inni pielgrzymi to w tym dniu spotkaliśmy ich dosłownie garstkę. Nie wiem czym to wytłumaczyć. Może bardzo niestandardowym miejscem na nocleg? Ale za to zamiast pielgrzymów to spotkaliśmy na swojej drodze stado owiec, które wdzięcznie pozowały nam do zdjęć.
Dodatkowo wyszliśmy już z terenów górzystych, czyli z takich, które uwielbiamy, a przed nami zaczęły rozwijać się połacie pól i pustkowia. Choć widoki były piękne to po całym dniu byliśmy nimi zmęczeni. Tak, wiem jak głupio to brzmi. Ale uwierzcie mi, że ładne widoki w nadmiarze wysysają z człowieka z sił 😉
Dlatego zdecydowaliśmy się na nocleg w centrum miasta. Zdaliśmy się trochę na łut szczęścia, gdyż wchodząc do miasta o godz. 19:00 nie liczyliśmy na jakiekolwiek wolne miejsce w albergue. A jednak! Znalazły się dla nas ostatnie dwa materace i to w parafialnym albergue donativo, czyli w takim gdzie płaci się tyle ile każdy może sobie pozwolić za nocleg.
Samo albergue było bardzo małe, schludne i minimalistyczne. Spaliśmy na materacach na podłodze w jednej salce gdzie było około 7 osób. Wieczorem właściciele albergue przygotowali tak zwaną Cena Comunitaria czyli wspólną kolację dla wszystkich. Kolacja była bardzo obfita, na początku dostaliśmy risotto, a na deser sałatkę owocową. Oczywiście wszystko było donativo 🙂
Nie wspomniałam, że właścicielami czy raczej opiekunami albergue była włoska para, która ledwo mówiła po hiszpańsku. Było dość śmiesznie gdy chcieliśmy się czegoś dowiedzieć a oni ani po angielsku, trochę po hiszpańsku, tylko włoski królował w rozmowie. Tak samo było podczas kolacji gdzie było nas ok. 15 osób. Każdy mówił w swoim języku, jedna osoba coś tłumaczyła na angielski, inna na hiszpański i w ten sposób mogliśmy wspólnie porozmawiać.
Zmęczeni całym dniem poszliśmy dość szybko spać, dosłownie jako pierwsi zanurzyliśmy się w nasze śpiworki i w ułamku sekundy już nas nie było 🙂
Rano jak wychodziliśmy wrzuciliśmy do szkatułki z pieniążkami 10 euro za nocleg i kolację. Uważaliśmy to za słuszną cenę. W końcu mogliśmy skorzystać z łazienki, wyprać rzeczy, zjeść pyszną kolację i spać pod dachem 🙂