Trasa: Akerreta – Balsa de Guendulain (27 km)

Dzień drugi naszej wędrówki rozpoczęliśmy od kryzysu łydek. Nigdy, ale to naprawdę nigdy nie piekły nas tak łydki jak na ten drugi dzień. Na szczęście był to ból, który dało się rozchodzić 🙂

Wspólnie z Tomkiem postanowiliśmy, że codziennie rano będziemy jeść śniadanie w pierwszym barze, który akurat będziemy mijać. Tak więc codziennie rano czerpaliśmy energię z pysznej café con leche (kawa z mlekiem nie brzmi tak samo pysznie :P) i do tego zamawialiśmy słodką bułeczkę, croissanta lub typową hiszpańską tortillę.

To co podobało mi się wzdłuż całej Drogi to zwierzęta. W Polsce nie widać aż takiej ilości stad hodowlanych zwierząt, które spokojnie pasą się na wielkich polanach. Tam to było codziennością i każdego dnia mogłam podziwiać piękne łąki ze zwierzakami. Zwierzęta i przyroda to jest to co kocham najbardziej. Oczywiście zaraz po hiszpańskim 😉

Po drodze mijaliśmy rzekę, która skusiła nas swoim spokojem i pięknem. Własnie tam zdecydowaliśmy się na poranną toaletę na łonie natury i chwilę odpoczynku na drobnych kamyczkach. Było wtedy wcześnie rano i wszyscy pielgrzymi, którzy nas mijali dziwnie się na nas patrzyli jak wypoczywaliśmy o tak wczesnej godzinie :). To był największy plus całej wyprawy. Nigdy się nie spieszyliśmy do albergue aby zająć najlepsze miejsce, aby tam odpocząć. Odpoczywaliśmy i cieszyliśmy się Drogą po drodze. Bez pośpiechu, bez gonitwy, bez zegarka w ręce.

W roli wyjaśnienia, albergue to inaczej schronisko dla pielgrzymów. Zazwyczaj otwierali je o godz. 13:00 i zamykali o 22:00. Ludzie często spieszyli się na tą 13:00/14:00 do alberg aby zająć sobie łóżko przy ścianie, kontakcie i mieć całe popołudnie do wypoczynku i ewentualnego zwiedzania.

W dniu drugim dotarliśmy do Pampeluny, jednak niefortunnie, bo w porze siesty. Gdyby nie turyści, miasto wyglądałoby na opuszczone. Pech chciał, że zaplanowaliśmy sobie tam obiad, a jak to w porze siesty wszystko było pozamykane. No prawie, bo przed głodem uratował nas Burger King 🙂 A potem sami zrobiliśmy sobie siestę w parku…

Samo miasto po prostu przeszliśmy i nie zdążyłam się nim zauroczyć. Nic nie zwiedzaliśmy po drodze, ale taka też była idea naszego Camino. Po prostu iść przed siebie.

Nauczeni dniem poprzednim, wcześniej zaczęliśmy wybierać miejsce na nocleg. I tak trafiliśmy nad staw, lub małe jeziorko. Trudno stwierdzić 🙂 I z takim oto widokiem pożegnaliśmy drugi dzień wędrówki…