Czasem jest tak, że coś siedzi w naszym sercu, a my nie mamy pojęcia skąd to się tam wzięło. Mnie przyczepiła się fascynacja Ameryką Łacińską. Chociaż jeszcze nigdy tam nie byłam, to tutaj w Polsce chłonę wszystko co się tyczy tych rejonów. Dlatego nie mogła umknąć mi książka Anity Demianowicz Końca świata nie było, która wybrała się w samotną podróż po Ameryce Środkowej.

Szczerze przyznam, że Anita jest jedną z moich ulubionych podróżniczych blogerek (banita.travel.pl), więc przez to postawiła sobie wysoko poprzeczkę co do książki 🙂 A poniżej możecie zobaczyć jakie cuda Anita wyprawia z aparatem – miodzio!

Końca świata nie było jest to relacja z prawie półrocznej wyprawy do Gwatemali, Hondurasu, Salwadoru i Meksyku. Sama autorka twierdzi, że wybrała ten rejon, bo jej się przyśnił, choć przyznaje też, że podczas jednej ze swojej podróży Szeptuchę i dowiedziała się, że w poprzednim wcieleniu żyła jako indiański szaman. Pewnie dlatego ciągnie ją tak w te rejony. Ciekawe czego ja bym się dowiedziała od tej Szeptuchy 😉

Cała podróż opisana jest z punktu widzenia samotnej podróżniczki. Nie znajdziecie tu szczegółowych opisów co do odwiedzanych miejsc ani suchych faktów. Jest to relacja z podróży, gdzie w pewnym momencie odniosłam wrażenie jakbym czytała list od dobrej znajomej, którą potrafię zrozumieć co czuje w danym momencie, co przeżywa i jakie emocje jej towarzyszą. Czasem zaś odnosiłam wrażenie jakbym to ja tam była, jakbym czuła klimat tego miejsca. To było piękne uczucie…

W tym reportażu znajdziecie przeróżne historie napisane od serca, które wywołają u Was uśmiech na twarzy, a czasem i chwilę lęku. Poznacie ludzi, których poznała autorka, przeżyjecie wspólnie jeszcze raz tę podróż.

Bardzo lubię czytać takie relacje gdzie występują emocje i uczucia. Gdzie mogę wyobrazić sobie jak wsiadam do takiego Chicken Busa i jadę w stronę Ciudad de Guatemala. Cała niepewna, niespokojna, bo przecież wszyscy lokalsi odradzają podróżowanie takim środkiem transportu, bo to niebezpieczne… i opowiadają co mi się może przydarzyć.

Podziwiam dlatego bardzo Anitę za to, że się nie złamała, że potrafiła wysłuchać milion razy nie rób tego, to niebezpieczne, ale i tak zrobiła to co podpowiedziało jej serce.

Polecam tę książkę, każdej osobie, która lubi czytać reportaże z podróży oraz każdemu, kto jest zakochany w Ameryce Łacińskiej. A w szczególności polecam ją kobietom, które są niepewne siebie, boją się wyjść poza szereg i spróbować czegoś nowego. Jak dla mnie pozycja obowiązkowa!

P.S.

Pewnie zastanawiacie się skąd taki tytuł? 21 grudnia 2012 roku wg kalendarza Majów, miał nastąpić koniec świata, tak nam przynajmniej mówiono… Nie zdradzę Wam więcej szczegółów, bo sami musicie przeczytać jak autorka spędziła ceremonię końca świata w Tikal w Gwatemali, oraz czemu tego końca nie było 😉