Trasa: Santo Domingo de la Calzada – Belorado (25 km)

Pamiętacie siódmy kryzysowy dzień, w którym wszystko mówiło mi, że powinnam wrócić do Polski? Na szczęście w kolejnym dniu kryzys psychiczny zniknął, a pojawiła się nowa nadzieja. Może to dzięki tej pysznej hiszpańskiej kawie i tortilli? 😉

Wycieńczenie po siódmym dniu dawało o sobie znać i ledwo przeszłam 20 km. Choć ponownie wrócił do mnie optymizm i wiara, że się uda, to łydki i pięty przekazywały mi inne wiadomości. Dlatego postanowiłam, że rano przejdę maksymalnie tyle ile dam radę, a całe popołudnie będę odpoczywać – jak na współczesnego pielgrzyma przystało ;). Po drodze robiliśmy częste przystanki, abym mogła zrobić sobie zimny okład i wmasować maść, która w magiczny sposób pomagała przemierzyć kolejne kilometry.

Zapewne zastanawiacie się dlaczego nie zrobiłam sobie dnia odpoczynku? Ano dlatego, że ja jestem osobą, która cały czas musi coś robić. Nie jestem w stanie siedzieć i odpoczywać ot tak. Jasne, od czasu do czasu lubię sobie trochę poleniuchować, jednak mam wrażenie, że jak byłam małą dziewczynką to ktoś mi zamontował mały motorek, który mnie cały czas napędza. Dlatego nie, nie mogłam zostać w Santo Domingo i odpocząć 🙂 No i do tego w tym dniu miałam wejść do Kastylii-León, czyli regionu, który skradł moje serce już nie raz. Tak oto się cieszyłam gdy zobaczyłam pierwszy znak Leonu 🙂

Zobaczcie też jakie oryginalne maszyny można spotkać przy drodze. Po co komuś batonik energetyczny lub butelka schłodzonej wody? Nie, lepiej sprzedają się plastry i mokre chusteczki 😀

Nauczeni dniem poprzednim bardzo wcześnie zaczęliśmy szukać z mężem knajpy gdzie moglibyśmy zjeść porządne menu peregrino. Będąc w Belorado wybraliśmy jedną z knajpek przy rynku i po raz pierwszy byliśmy rozczarowani hiszpańską kuchnią na Camino. Nawet słowo obrzydliwe czy obleśne nie dorówna temu co dostaliśmy na talerzu. Ble! Knajpka od początku nas nie przekonywała, ale jako, że ja miałam ograniczone siły i nie chcieliśmy wybrzydzać stwierdziliśmy, że spróbujemy. Od tego momentu za każdym razem kiedy mieliśmy zjeść coś w knajpie sprawdzaliśmy jej opinie na Google lub pytaliśmy się innych pielgrzymów.

 

Po obiedzie, o ile tak go można nazwać, zdecydowaliśmy się pójść do parku, który znajdował się na samym końcu miasta Belorado i zobaczyć czy nadaje się on na ewentualny nocleg. Na mapie wydawał się idealny, z dostępem do rzeczki i zaraz przy samej drodze Camino. Jednak jak doszliśmy na miejsce okazało się, że jest tam pełno ludzi, którzy urządzili tam sobie piknik. Była to dla nas mała przeszkoda, bo myśleliśmy, że uda nam się rozbić namiot wcześniej, a tak to musieliśmy czekać aż się przerzedzi.

Kiedy leżeliśmy na trawie w parku zauważyliśmy innych pielgrzymów z rowerami, którzy akurat ćwiczyli yogę. Kiedy do nich zagadaliśmy okazało się, że też planują nocować tam gdzie my 🙂 Dzięki temu całe popołudnie szybko nam minęło i w nocy czuliśmy się raźniej, bo byliśmy większą ekipą.